W każdym razie kiedy ja marudziłam niezmiennie na temat Nicka Cave'a, kumpel nieodmiennie powtarzał nazwisko nieznanego mi kompletnie faceta, przy czym mówił jakie to mam szczęście że przypuszczalnie dane mi będzie jeszcze iść na jakiś koncert mojego muzycznego Boga (czyli Nicka), podczas gdy on już nie ma najmniejszej szansy usłyszeć na żywo swojego Boga czyli owego nieznanego mi faceta. Facet nazywał się Jeff Buckley i kompletnie nic mi to nie mówiło.
Kumpel obiecywał skopiować swoje płyty i mi przynieść, jednocześnie surowo zabraniając słuchać tej muzyki w formacie mp3, ja grzecznie się posłuchałam zakazu i spokojnie czekałam na obiecane płyty, zresztą miałam pełno innej muzyki. I tak minęło wiele miesięcy, możliwe że około dwóch lat :) już nie pamiętam dokładnie. W lutym 2005 dostałam płytę "Grace", wróciłam do domu, usiadłam przy komputerze zamierzając marnować czas w internecie, włożyłam płytę do wieży. I tu po prostu zacytuję fragment mojego dziękczynnego e-maila do kumpla: "Nie wiem co kurwa napisać, czy przeklinać cię że tak długo czekałam na tę płytę czy padać przed tobą na kolana że w ogóle dzięki tobie ją poznałam.Na razie słucham drugi raz Grace i aż mi głupio tak obnażać swoje emocje, ale fuck...jaki ten facet miał głos...jak anioł (...)
po 10 sekundach muzyki przestałam robić cokolwiek, zaczęłam wyłącznie słuchać...
No i przez jakiś czas nie będę mogła słuchać niczego innego, a jak słucham tego to w ogóle nic nie mogę robić, po prostu leżę sobie i słucham, momentami mam dreszcze i gęsią skórkę i chce mi się
płakać, ale oczy mam suche...płacze moja dusza bo ta muzyka do niej przemawia."
Kumpel stwierdził, że mój opis to kwintesencja Jeffa, ja od tamtego czasu próbowałam zarazić parę znajomych osób tą muzyką ale bez powodzenia.
A dlaczego o tym piszę na kosmetycznym/głównie lakierowym blogu? Z powodu lakieru Virtual Street Fashion nr 102 - Lilac Wine. Kupowałam go przez internet razem z opisywanymi już Joko. Owszem, nie miałam takiego odcienia fioletu, ale głównym powodem była nazwa, ponieważ jest to tytuł jednego z piękniejszych utworów na tej płycie. Na zdjęciach dwie warstwy lakieru, a na koniec wspomniana piosenka.
Liliowy kolor na paznokciach jest cudny. Podobnie jak czerwony, albo to przypadek, albo mamy dość podobny gust, zamierzam więc zaryzykować i obserwować Twojego bloga:) Zapraszam również do mnie. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńP.S.Nick Cave and the Bad Seeds też podobno się rozpadli, nie gwarantuję już możliwości pójścia na ich koncert...;)
Przepiękna piosenka, niesamowicie nastrojowa...
OdpowiedzUsuńLakier również mi się podoba :)
Ojejjj nie lubię Nicka... nie wiem czemu, ale bardzo drażni mnie jego głos. >.<
OdpowiedzUsuńZ resztą moja przyjaciółka mnie nim katowała, więc mi po prostu obrzydł. Piosenka, którą tu zamieściłaś jest bardzo nastrojowa i subtelna :) Nie słyszałam wcześniej tego wykonawcy, ale może się z nim zapoznam :))
Co do koloru na paznokciach, to jest śliczny.
Bardzo ładny kolorek : )
OdpowiedzUsuńPozdrawiam : )
śliczny kolor !
OdpowiedzUsuńMimo, że to nie moja bajka, to jednak Jeffa warto znać. Szkoda tylko, że już nigdy nic... Uwielbiam wtręty muzyczne w postach lakierowych - dawaj, ile chcesz :o)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten kolor :)
OdpowiedzUsuńŚwietny głos, podoba misię bardzo ^^
OdpowiedzUsuń