Długo pozostawałam Lushową dziewicą - w ciągu kilku lat byłam kilka razy w Dublinie i oczywiście przechodziłam obok tego pachnącego sklepu, ale nigdy nie weszłam do środka, sama nie wiem dlaczego.
Nigdy - aż do marca tego roku. Byłam już stałą czytelniczką kosmetycznych blogów, MUSIAŁAM więc kupić jakiś szampon w kostce i zaopatrzona w skromną listę zakupów przekroczyłam po raz pierwszy próg firmowego sklepu na Grafton Street :-)
Oto jeden z moich nabytków - z dość obszernej gamy balsamów do ust wybrałam Honey Trap.
Malutka zakręcana puszeczka mieści 10 gram produktu, używam go w domu - w terenie wolę sztyfty, są bardziej higieniczne. Składniki opisane na zielono są naturalne, na czarno - syntetyczne. Kosmetyki Lush są robione ręcznie - na każdym jest imię osoby, która go wykonała, podoba mi się ten pomysł, sympatycznie to wygląda :-)
Konsystencja jest zbliżona do masła, trzeba przez moment potrzymać palec w słoiczku, żeby balsam się podtopił i nadawał do nałożenia na usta. Wrzucam zdjęcia na dłoni przed i po rozsmarowaniu.
Widać, że balsam nie nabłyszcza zbytnio - po prostu nadaje taki zdrowy, nawilżony wygląd. Pachnie pięknie miodowo-waniliowo z nutką pomarańczy, chłodzący efekt olejku miętowego jest minimalny. Polecany jest do nawilżania suchych, spierzchniętych ust i spełnia swoje zadanie, z tym że dość szybko "znika" i trzeba ponawiać aplikację. Dwie największe zalety to zapach i wydajność.
Czy kupię ponownie? Z pewnością nie - na świecie jest tyle kuszących balsamów do ust, że i tak nie uda mi się wypróbować wszystkich :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz