Being a woman is worse than being a farmer - there is so much harvesting and crop spraying to be done: legs to be waxed, underarms shaved, eyebrows plucked, feet pumiced, skin exfoliated and moisturized, spots cleansed, roots dyed, eyelashes tinted, nails filed, cellulite massaged, stomach muscles exercised. The whole performance is so highly tuned you only need to neglect it for a few days for the whole thing to go to seed.
Helen Fielding "Bridget Jones's Diary"

niedziela, 30 października 2011

Joko - Grace Kelly Charm

Pierwsza czerwień z kolekcji Hollywood. Producent opisuje kolor jako przygaszony odcień wiśni. Ja mogę dodać, że kolor bardzo mi się podoba, jest dosyć wytworny - a może sugeruję się nawiązaniem do księżnej Monako :-P. Nałożyłam niewprawnie trzy warstwy, myślę że jeśli ktoś umie malować bardziej równomiernie to wystarczyłyby dwie.



sobota, 29 października 2011

Joko - Rosemary's Dream

Ciąg dalszy kolekcji Hollywood. Prześliczny kremowy fiolet, dwie warstwy, nielubiany przeze mnie szeroki pędzelek.



Muszę kiedyś znowu obejrzeć "Dziecko Rosemary", bo niewiele pamiętam. Jeśli oglądałyście, to zapewne kojarzycie melodię kołysanki nuconą przez Mię Farrow. Ja na dobranoc proponuję mniej znaną wersję  Mike'a Pattona :-)



wtorek, 25 października 2011

Joko - Amelie's Fairy Tale

I kolejny lakier z kolekcji Hollywood. Śliczny, głęboki fiolet z shimmerem, który najlepiej widać w buteleczce. Nie za jasny, nie za ciemny, bardzo efektowny. Nałożyłam dwie warstwy. O trwałości nie bardzo mogę się wypowiadać - rzadko kiedy lakiery się mnie trzymają, czasem po jednym dniu mam już odpryski. A może wyczuwają, że lubię je zmieniać i po prostu mi to ułatwiają ;-)




I króciutka scena w klimacie nadchodzącego Halloween z filmu "Amelia", koniecznie muszę znowu obejrzeć! 



Joko - Coffee with Malena

Kolejny lakier z kolekcji Hollywood. Ponownie dwie warstwy, szeroki pędzelek z którym mam kłopoty i spokojny kolorek kawy z mlekiem. Bardzo ładny.




A film dobry, oglądałyście? Na zakończenie przypominam scenę, w której można podziwiać urodę ślicznej Moniki Bellucci.








poniedziałek, 24 października 2011

Joko - Marilyn Monroe Pink

Zapowiedź serii Hollywood zobaczyłam na kilkunastu blogach, spodobał mi się pomysł i nazwy. Potem Sabbatha pokazała 3 kolory i to generalnie wystarczyło dla nałogowca :-) Tak więc, marketingowcu z Joko który zdecydowałeś żeby obdarować blogowiczki kosmetykami do recenzji - gratulacje, na mnie zadziałało! Jestem aktualnie w szczytowej fazie uzależnienia lakierowego, nie trzeba mnie długo namawiać na kolejną flaszkę :-D
A że nie mam pojęcia, gdzie w Warszawie można kupić Joko a poza tym bardzo rzadko wypuszczam się poza Ursynów, to robiąc zakupy w sieci na http://www.inermis.pl/ przepadłam i wzięłam wszystkie Joko Hollywood poza jednym - Nude Lolita. Dodatkowo parę innych, ale o nich kiedy indziej.
Na pierwszy ogień idzie numer 153 - Marilyn Monroe Pink. Rzeczywiście jak patrzę na video z piosenką "Diamonds Are A Girl's Best Friends", to jest to właśnie taki róż jak kolor sukienki. Rzadko noszę na paznokciach coś takiego, ale czasem mnie nachodzi dziwna ochota ;-)


Dwie warstwy, szeroki pędzelek - niektórzy lubią, ja się jeszcze nie nauczyłam używać i maluje mi się trudno, ale nie tracę nadziei że kiedyś będzie lepiej. Generalnie kupiłam skuszona pomysłem kolekcji - więc ponownie brawa dla działu marketingu. Jako wielbicielka kina nie mogę nie znać filmów z MM, jako kobieta chciałabym mieć choćby jeden procent jej wdzięku - pewnie byłoby mi łatwiej w życiu :-)


Porównałam z Vipera Jumpy 131 - Jumpik jest trochę jaśniejszy i wymaga trzech warstw, ale to podobne klimaty i wygodniej mi się maluje viperowym pędzelkiem - od góry Vipera/Joko/Vipera/Joko


Na zakończenie piosenka "I Wanna Be Loved By You", nieco przewrotnie w wykonaniu Sinead O'Connor, którą ubóstwiam (i miałam przyjemność słyszeć na żywo dwukrotnie)

niedziela, 23 października 2011

Models Own - Fuzzy Peach

To była moja pierwsza buteleczka Models Own, kupiona parę lat temu, kiedy dość często bywałam w Anglii i nie byłam jeszcze lakieromaniaczką. Postanowiłam kupić jedną sztukę i zobaczyć, czy przypadnie mi do gustu. I owszem, przyjemny lakier. Brzoskwiniowy, jak sama nazwa wskazuje, niewiele tu się da napisać:-) bardzo pozytywny, idealny na lato. Dwie warstwy, dobrze się nakłada. Nie pozostaje nic innego, jak kupić więcej kolorów - ciekawa jestem tej nowej linii Models Own Pro, a z Beetlejuice Collection po prostu MUSZĘ mieć minimum jeden. Ach, ten nałóg...



sobota, 22 października 2011

OPI - I Vant To Be A-Lone Star

Miniaturka z kolekcji Texas, zaledwie 3,75 ml. Pochodzi z czasów, kiedy chciałam zamówić jakieś lakiery ale uznałam że mam dużo innych do zużycia i jedyne co mogę kupić to mini buteleczki. Potem oczywiście mi przeszło i zbiór znacznie się powiększył :-). Kolor za bardzo mi się nie podoba, ale kupowałam zestaw z kolekcji Texas, więc nie mogłam tu decydować o odcieniach, a zależało mi na Austin-tatious Turquoise. Słabo kryjący, na zdjęciu 3 warstwy. Jak dla mnie za jasny, nic szczególnego.




czwartek, 20 października 2011

Mój Święty Graal - peeling do ciała

Nigdy bym go nie odkryła, gdyby nie wizaż.pl. Polecano ten produkt jako bardzo mocny peeling. Musiałam go jeszcze tylko kupić, a łatwo nie było. Poza tym nazwa jest myląca, o czym za chwilę. Oto superhardkorowy peeling do ciała bezsensownie nazwany przez firmę Bielenda "ECO CARE Algi do mycia ciała Bioorganiczny masaż"


Żebym nie została źle zrozumiana - uwielbiam firmę Bielenda za pomysłowe kosmetyki, niskie ceny, kuszące nazwy. Błoto do włosów, piasek do kąpieli, daktylowy olejek do kąpieli ze śmietaną? To mnie przyciąga, chcę to obejrzeć, chcę kupić i wypróbować na sobie. Ale gdybym nie czytając wcześniej o tych algach spojrzała na słoiczek w sklepie i przeczytała "Algi do mycia ciała" - nawet bym nie wzięła do ręki żeby dokładniej obejrzeć. Zresztą opis produktu ze strony producenta głosi:
"Bioorganiczny masaż to niezwykle przyjemna i relaksująca kąpiel oczyszczająca do ciała."
Wciąż ani słowa o peelingowaniu. Dopiero opis działania:
"Algi (...) działają jak peeling - skutecznie, a jednocześnie wyjątkowo delikatnie oczyszczają ciało, usuwają martwe komórki naskórka, doskonale wygładzają, nawilżają i poprawiają ukrwienie."
Czuję że przynudzam, a chodzi mi o to, że gdyby nazwali to cudo w stylu Supermocny peeling, Peeling-Killer,
cokolwiek co zasugerowałoby mocne ścieranie, na pewno znalazłoby się więcej chętnych do kupna.



 Jest to najmocniejszy peeling do ciała jaki w życiu miałam, a miałam ich dużo. Najbardziej ścierający, absolutnie megaskuteczny, nie dla wrażliwych i cienkich skór, ale jeśli ktoś uwielbia hardkorowe ścieraki i jeszcze nie miał tego, to serdecznie namawiam. Przyczyna mocy jest prosta - na pierwszym miejscu w składzie jest pumeks. Tak, pumeks, algi są na szóstym i zapomnijcie o deklarowanym w opisie "wyjątkowo delikatnym oczyszczeniu". To jest wyjątkowo mocne ścieranie skóry!
Zazwyczaj nakładam niewielką ilość na zwilżone umyte ciało i masuję dopóki nie mam dosyć:-) Można też zmieszać z żelem pod prysznic i połączyć peeling z myciem. Po wszystkim i po nałożeniu balsamu mam supergładką skórę i za każdym razem jestem zachwycona efektem!



Dlaczego Święty Graal? Bo uwielbiam zmieniać kosmetyki i rzadko powtarzam zakup. A tych słoiczków zużyłam już kilka, wciąż kupuję nowe i nie kuszą mnie już żadne inne peelingi. Owszem, mógłby mieć żelową formułę - byłby łatwiejszy w nakładaniu. Mógłby też przyjemniej pachnieć - ale nie o zapach tu chodzi. Chodzi o działanie peelingujące i daję mu za to maksymalna ocenę.
Posiadaczki nieszczególnie wrażliwych, nieszczególnie cienkich skór - jeśli szukacie ultrasilnego peelingu do ciała, a nie znacie jeszcze tego cuda - gorąco zachęcam do przetestowania. Jeśli używałyście i znacie coś mocniejszego lub lepszego - dajcie znać!

wtorek, 18 października 2011

Models Own - Orangeade

W czerwcu wzięło mnie na zamówienie lakierów Models Own. Miałam też ochotę na kolor pomarańczowy i najchętniej wzięłabym wszystkie możliwe, ale skończyło się na Orangeade i Fluro'Orange (a Fuzzy Peach już miałam). Orange Sherbet i Orange Sorbet - wciąż o was pamiętam, może kiedyś ;-)
OK, Orangeade. Fajna nazwa :-). Brokat w przejrzystej pomarańczowej bazie, trochę gęsty. Na zdjęciu mam 4 warstwy i wciąż widać białą końcówkę, więc lepiej chyba nałożyć go na jakiś bazowy. Widać też przeraźliwie suchą skórę palców, już nad tym bardziej pracuję. To przez ten cholerny zmywacz i przez to, że zmywając brokaty trzymam go średnio 8 minut. Ze zmywacza nie jestem zadowolona, ale jak się powiedziało A i zamówiło hurtem 3 butle po 600 ml, to trzeba powiedzieć B i je zużyć, przecież nie wyrzucę. Jeszcze cała jedna została :-) No i fakt, mogłabym częściej nawilżać dłonie.


poniedziałek, 17 października 2011

Butter London - Diamond Geezer

W lipcu tego roku zapragnęłam jakiegoś lakieru Butter London, po pobieżnym przejrzeniu dostępnych swatchy zdecydowałam się na Diamond Geezer - jako że 1. nie miałam srebrnego lakieru 2. nie miałam lakieru foil.
Zamówiłam przez internet razem z różem Nars Orgasm (stanowczo czytam za dużo blogów kosmetycznych) i oto on. Maluje się nim bardzo łatwo, na zdjęciu 2 warstwy bez topa. Prawdopodobnie jeszcze kiedyś kupię jakiś lakier tej firmy, chociaż cena jest dość wysoka (zapłaciłam 8,5 funta).

niedziela, 16 października 2011

Najtrudniejsze są początki

Witam!
Już od jakiegoś czasu chciałam mieć swój blog, miejsce gdzie mogę napisać wszystko co zechcę. Kosmetyki uwielbiam kupować i zużywać, prawie zawsze szukam nowych rzeczy w poszukiwaniu Świętych Graali w każdej kategorii. Przez lata znalazłam ich naprawdę niewiele...
Moje największe uzależnienia to lakiery do paznokci i żele pod prysznic. Żele szybko wykańczam więc kupuję nowe bez szczególnych wyrzutów sumienia, a lakiery...cóż...zajmują mało miejsca :-)
Zobligowana tytułem bloga zamieszczam zdjęcie jednego z moich ulubionych lakierów - OPI Mad As A Hatter. Kiedyś zapewne zrobię o nim osobny wpis, to jest zdjęcie do wywołania uśmiechu na Waszych twarzach - kompletnie nieudane jako swatch, zrobione w pełnym słońcu Malty.
Na początek to tyle, mam nadzieję że będziecie mnie odwiedzać. Pozdrawiam wszystkie bardziej i mniej doświadczone blogowiczki:-)