Being a woman is worse than being a farmer - there is so much harvesting and crop spraying to be done: legs to be waxed, underarms shaved, eyebrows plucked, feet pumiced, skin exfoliated and moisturized, spots cleansed, roots dyed, eyelashes tinted, nails filed, cellulite massaged, stomach muscles exercised. The whole performance is so highly tuned you only need to neglect it for a few days for the whole thing to go to seed.
Helen Fielding "Bridget Jones's Diary"

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Smells like Christmas spirit vol.2

Życzę każdemu, kto jeszcze mnie czyta, wszystkiego dobrego, radości życia i pozytywnej energii :-*
i pamiętajcie, że życzę Wam tego zawsze, nie tylko od święta :-)

niedziela, 15 grudnia 2013

Listopadowe zużycia/zakupy

Spóźnione niezmiernie (ach, ten czas, ten czas!), ale są. Najpierw jak zwykle zużycia:


SO' BIO etic kojąca woda micelarna z nagietkiem - bardzo polecam, zwłaszcza jeśli lubicie Sensibio, a jesteście trochę nim znudzone - wtedy śmiało możecie kupić ten wariant lub aloesowy; nie ma sensu wybierać wersji różanej, bo co prawda kosztuje o dyszkę mniej, ale jest jej dwa razy mniej (zamawiałam ostatnio w pośpiechu i nie wczytałam się w opisy. Po rozpakowaniu poczułam lekkie rozczarowanie :-)). W każdym razie płyn jest super, dobrze i delikatnie zmywa makijaż.
Pierwoje Reshenie maseczka do twarzy Przedłużenie Młodości - mój pierwszy kosmetyk od babuszki Agafii; tak jak powyżej - polecam! - jako doskonałe odżywienie przesuszonej skóry, w dodatku śmiesznie tanie. Tym, że jest zalecana dla osób między 35 a 50 rokiem życia na Waszym miejscu bym się nie przejmowała (chociaż ja akurat jestem w grupie docelowej :-)), jak również tym, że każą ją zmyć (to świetny krem na noc). Muszę przeanalizować całą ofertę tej firmy :-)
Benecos krem na dzień z Q10 i kwasem hialuronowym - dostałam gratis do zakupówi nie przypadł mi do gustu. Miał dziwną konsystencję - jakby oleistą. ale szybko się wchłaniał do zera i skóra domagała się czegoś więcej. Zapach też niezachęcający, ogólnie jestem na nie.
Bioderma Photoderm Max Fluide SPF 50+ - kupiłam kilkanaście tubek, no to zużywam :-). Zresztą bardzo lubię i polecam. Więcej - o tutaj.
- PZ Cussons Carex Moisture Plus żel antybakteryjny - obowiązkowo muszę mieć coś takiego w torebce w czasie wyjazdów lub wypadów na tzw. "miasto" :-). Wiadomo, że lepiej umyć dłonie wodą z mydłem, no ale nie zawsze jest to możliwe. Znalazłam organicznego/bezalkoholowego następcę, o czym za chwilę. Teraz druga część zużyć:


Original Source dwa żele pod prysznic z nutą mięty: Watermint & Lemongrass oraz Spearmint. Fajne, o ile ktoś toleruje miętowe zapachy pod prysznicem. Oba kończyłam zimą, właściwie nie chłodzą.
Facelle płyn do mycia wersja Sensitive - już nie zliczę, która to butelka. I będą kolejne!
Born to Bio żel pod prysznic - niby fiołkowy, ale niestety wcale tego nie czuć. W ogóle bardzo delikatny zapach, dla mnie za słaby. Poza tym plusy za przyjazny skład i fajną butelkę. Trochę drogi...
- mydła w kostce Alterra różane i oliwkowe - przetestowałam już 5 wersji i najbardziej lubię pomarańczę i lawendę. Ale do tych też nie mam zastrzeżeń (używam wyłącznie do mycia dłoni). Mam wrażenie, że różane lekko rozmięka, wolniej wysycha w porównaniu z innymi.

Czas na wyznanie grzechów zakupowych :-):


- Bath & Body Works: żele pod prysznic Moonlight Path, Pure Paradise i Dark Kiss. Taką intensywność zapachu lubię! Dalej mgiełka do ciała Dark Kiss. Wiem, że miałam już nie kupować mgiełek z alkoholem. No więc tej nie kupiłam :-), to gratis z karty stałego klienta. W dodatku alkoholu prawie nie czuć, jestem pod wrażeniem. Poza tym zapach utrzymuje się na ciele bardzo długo, więc nie pozostaje mi nic innego, jak polecić (chociaż ostatnio BBW mnie denerwuje). Ostatni nabytek to masło do ciała Be Enchanted (nie powinnam kupować NIC do pielęgnacji ciała, ale mam szaloną fazę maseł). Mały sukces: nie kupiłam żadnej świecy :-D (co prawda w czasie ostatniej promocji 2 w cenie 1 nie było mnie w Warszawie).


- Farmona Herbal Care szampon pokrzywowy. Do silniejszego oczyszczania włosów raz na tydzień. Mam jeszcze sporo żurawinowej Barwy, ale miałam wtedy słaby dzień i w czasie spożywczych zakupów po prostu MUSIAŁAM kupić coś na polepszenie humoru. W sumie i tak dobrze, że skończyło się na taniutkim szamponie :-)
- Facelle pianka do mycia, bo musiałam przetestować nową konsystencję.
- Seche Vite Proffessional Kit - czyli tradycyjna flaszeczka wysuszacza plus wielka flacha uzupełniająca. Nie sądziłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie :-). Miałam z Seche Vite prawdziwe love-hate relationship, kurczył mi nałogowo lakier, aż tu nagle, proszę bardzo...przestał. Bardzo pomogła rada Hatsu-Hinoiri, żeby malować najpierw topem wolny brzeg paznokcia, a potem całość. Dziękuję :-*
- Bentley antybakteryjna pianka do rąk
- Eco Cosmetics żel do mycia twarzy z zieloną herbatą i liściem winorośli\
- Eco Cosmetics krem do twarzy intensywnie pielęgnujący
- Decubal Anti-Itch żel - prezent od znajomej, która wie, jaki mam problem ze skórą dłoni zimą (przesuszona, pękająca do krwi). Ciekawe, czy coś pomoże. Jak dotąd, najlepszym lekiem jest wiosna :-)


Na koniec lakiery z różnych stron świata:
- Colour Alike Pyrka, którą Pani Skeffington przetestowała ze wstrętem, a potem mi oddała. Dziękuję :-*
- Wibo WOW Effect Matte Glitters nr 2, Wibo WOW Glamour Sand nr 3, Lovely Blink Blink nr 2 i nr 1 - nie oparłam się promocji -40% w Rossmannie.
- Depend Glitter Effect nr 4017 - lakierowa pamiątka z Kopenhagi.
- Emily de Molly - Oceanic Forces i Cosmic Forces - kompletnie i doszczętnie przezajebiste. Ten okrągły brokat jest obłędny. I nawet nie trzeba łowić :-)

czwartek, 5 grudnia 2013

sobota, 2 listopada 2013

Październikowe zużycia/zakupy

Miało być lepiej, a wyszło jak zawsze :-) znów nie pozostaje mi nic innego jak napisać, że mogłam zdenkować więcej, a kupić mniej. Ale trzeba dążyć do doskonałości ;-)
(Nie tak małe) zużycia ubiegłego miesiąca:


- Alterra mydło pomarańczowe - kostki z tej firmy uważam za bardzo udane i z pewnością kupię kolejne; ten wariant zapachowy to mój faworyt.
- Balea żele pod prysznic Pitaya i Splashy Kiwi: sympatyczne myjadła (przy czym kiwi bardziej :-)) i warto spróbować, ale jeśli chodzi o asortyment drogerii DM, to serce oddałam produktom Alverde.
Bentley Organic żel pod prysznic z cynamonem, słodką pomarańczą i goździkami - cudowny, zimowy zapach (jak dla mnie mógłby być bardziej intensywny), goździki wybijały się na pierwszy plan. Skład bez SLS, SLES i takich tam. Prawdopodobnie jeszcze kiedyś się skuszę na inną wersję.
- Original Source żel pod prysznic Raspberry & Vanilla Milk - tu jak wiemy SLES jest, na szczęście nie szkodzi mi za bardzo; jeśli chcecie poczuć oldskulowe lody śmietankowo-owocowe, to polecam :-)

Denko nr 2:


 - Lactacyd Femina emulsja do higieny intymnej - myślę, że każda z Was ją stosowała, niezwykle popularny produkt :-). Jest OK, ale teraz rozglądam się za zamiennikiem wśród kosmetyków organicznych.
- Facelle płyn do higieny intymnej wersja Fresh - kolejna flaszka zużyta (w przeciwieństwie do Lactacydu niezgodnie z przeznaczeniem), teraz czas kupić w Rossmannie piankę :-)
- żel do mycia twarzy Nutribiotic, opisałam go dokładniej tu. Wszystko super, z wyjątkiem dziwacznego zapachu (kwestia przyzwyczajenia) i utrudnionej dostępności (na paczkę z iHerb trochę się czeka).
- Dr. Organic Aloe Vera Concentrated Cream - miał trochę zbyt gęstą konsystencję (ale nie mam pretensji, "concentrated" w nazwie powinno było mnie ostrzec), ale poza tym byłam zadowolona...chyba w ogóle aloes mi służy. Z chęcią kupię jeszcze coś z tej serii, pamiętam inne kremy - niewątpliwie lżejsze.
- Mad Hippie przeciwzmarszczkowy krem do twarzy - z iHerb, ten z kolei bardzo lekki. Miałam go zrecenzować, ale jakoś nie wyszło...myślę, że byłby idealny dla dziewczyn lat ok. 25 jako pierwszy "mocniejszy" krem. Szybko się wchłaniał, pachniał owocowo, był taki soczysty :-) super, ale niestety nie dla mnie. Jak teraz patrzę na cenę, to ponad 20 dolców za 30 ml...trochę dużo jednak.
Isvara Organics maseczka nawilżająca - opisana o tu. Byłam z niej bardzo zadowolona, ale ponownie - jak patrzę na cenę, to...chyba po prostu odechciało mi się sprowadzać pielęgnację z USA, na miejscu też mam olbrzymi wybór!

No to teraz zakupy:


- moje drugie zamówienie z Biochemii Urody: spodobały mi się hydrolaty w miejsce toników i kupiłam kolejne trzy - kocankę (ma okrutny zapach!), czarną porzeczkę i zieloną herbatę. Do tego oleje: tamanu i śliwkowy, bo naczytałam się o nich wiele dobrego. I peeling enzymatyczny, bo dopiero później przeczytałam, że ten z e-naturalne jest lepszy. Będę musiała się o tym przekonać osobiście :-)


- Stapiz balsam do włosów z olejkiem arganowym - dostałam od fryzjerki i chciałam oddać mojej mamie, bo odżywek mam sporo...ale najpierw zapragnęłam przetestować no i tak mi się spodobał, że go zatrzymałam. Najlepsze, że potem przyjechała rodzicielka, raz go użyła i też skomplementowała - muszę jej kupić :-) dziwi mnie, że na KWC jest tylko 5 opinii...
Avene Ystheal+ krem-żel pod oczy - mam jeszcze zapas kremów i tego nie powinnam kupować. Skusiła mnie bardzo atrakcyjna przecena, a jako wisienka na torcie - gratisowo woda termalna 150 ml i mały płyn micelarny.


Lakierowy szał:
- Orly R.I.P., Coachella Dweller, Teal Unreal
- Zoya Carter, Sunshine (piaski), Hazel, Pepper
- Rainbow Honey 20% Cooler
- Candy Lacquer Tropical Sugar i Candy Crush
- Colour Alike Typografia J, G, C, K oraz GDN Żegnaj laleczko (najwyraźniej uznałam, że wciąż mam za mało czerwieni :-D)

Nie mam pojęcia, kiedy pokażę jakikolwiek lakier...od jakiegoś czasu niestety częściej chodzę z gołą płytką, a jak już pomaluję, to nie mam czasu lub warunków na sfotografowanie. Wstyd mi! Marzę o czasowstrzymywaczu Hermiony Granger :-)
Na zakończenie pochwalę się najważniejszym zakupem listopadowym, wszystkie te kosmetyki wobec niego są nieistotne ;-). To będzie mój czwarty koncert, a jaram się! Jaram się jak nastolatka! To już za tydzień :-)


środa, 23 października 2013

Zoya - Sunshine

Zoya określiła kolor jednego ze swych jesiennych piasków jako "Van Gogh Navy Blue" i owszem, to jest dokładnie ten odcień:


Jest piękny i czekałam na niego bardzo długo, chociaż bardziej pożądałam fioletowej Carter :-). Zamówiłam tę parkę na eBayu zapłaciwszy morderczą cenę już 6 sierpnia, niestety przesyłka nie dotarła :-(. Szczęśliwie odzyskałam pieniądze (chwała PayPalowi i jego centrum rozstrzygania), a lakiery udało mi się zdobyć (i to za bardziej przyjemną kwotę) dzięki boskiej, niezwykle pomocnej Antiii z bloga ecosmetics - jeszcze raz dziękuję :-*
Lakier jest dość gęsty i przy następnym malowaniu muszę przełamać swój opór przed jednowarstwowcami - poważnie wystarczyłaby jedna warstwa, zwłaszcza że nie umiem malować cieniutko. Szybciej by wtedy wysechł - na kciuku widać, że za szybko zabrałam się za macanie :-)
To mój ulubiony rodzaj piaskowego wykończenia - przełamany drobniutkim brokatem (tu srebrnym).
Zdjęcia w nieśmiałym październikowym słońcu.








środa, 16 października 2013

Dwa lata...


...czyli kolejna rocznica bloga. Piszę rzadziej, ale pisać będę. Wciąż kupuję za dużo kosmetyków, lecz nadal staram się walczyć z gromadzeniem zapasów - może kiedyś się uda? Nie wypleniłam też paskudnego zwyczaju otwierania i używania nowości, podczas gdy końcówki poprzednich obiektów pożądania leżą gdzieś zapomniane. Najnowsze hobby - testowanie przepisów kulinarnych, aktualnie z bloga jadłonomia - zajrzyjcie, poczytajcie. I upieczcie ciasto karobowe :-)
Dziękuję wszystkim, którzy do mnie zaglądają :-*

sobota, 5 października 2013

Models Own - Dancing Queen

W lakierach Models Own z kolekcji Mirrorball jest coś hipnotyzującego, przynajmniej dla mnie: to te największe, nieregularne brokatowe kawałki - na pierwszy rzut oka w określonym kolorze, ale mieniące się w słońcu na przeróżne barwy. Najpierw kupiłam Freak Out!, bo był najbardziej niebieski. Niedawno koleżanka przywiozła mi ze Szkocji Dancing Queen, w którym jest więcej zieleni, ale i wciąż sporo niebieskości. Teraz przemyślałam sprawę i chcę Boogie Nights - moja tymczasowa awersja do fuksji na pewno kiedyś minie :-)
Lakier nałożyłam jak zazwyczaj na Diamond Geezer (malowałam wieczorem, a fotografowałam rano, więc na zdjęciach jest z Seche Vite). Widziałam w sieci, że świetnie wygląda na czarnym lakierze, koniecznie muszę następnym razem użyć takiej bazy. 






Abba to nie moje klimaty muzyczne, ale któż nie zna Abby? Musical "Mamma Mia!" uwielbiam, jest w nim mnóstwo radości życia i ładnie pokazuje, że młodość to stan umysłu :-)





















środa, 2 października 2013

Wrześniowe zużycia/zakupy


Denko w tym miesiącu wyłącznie pourlopowe - sfotografowane na balkonie chorwackiego hoteliku. W domu zostało mnóstwo prawie-skończonych kosmetyków, więc wszystko wskazuje na to, że zużycia październikowe będą obfitsze :-). Muszę "tylko" powstrzymać swoje upodobanie do testowania nowych zakupów :-D
Część denkowa trochę powtórzy się z zakupową - parę nowości poszło od razu do użycia.
No to lecę:
Facelle płyn do mycia wersja Sensitive - na urlopie to kosmetyk wieloczynnościowy, robił za szampon, żel pod prysznic, żel do mycia twarzy, żel do higieny intymnej i żel do mycia dłoni. Planowałam też w nim prać ciuchy, ale ostatecznie do tego posłużyły darmowe hotelowe saszetki żelu myjącego. Widziałam, że pojawiła się pianka Facelle - muszę przetestować :-)
- Balea płyn do kąpieli o zapachu czarnej porzeczki - bardzo się starałam opróżnić te pół litra w niecałe dwa tygodnie i udało się. Do wanny lałam bez zahamowań, używałam też pod prysznicem i do mycia dłoni. Spoko produkt, obfita piana w wannie trzymała się długo, zapach nie tak intensywny jak w przypadku Lush np. ale wyczuwalny. Gdyby nie pośpiech przy zakupach, to wybrałabym coś innego, bo przeoczyłam w nazwie mleczne proteiny.
Iwostin woda termalna - otrzymana kiedyś jako gratis do zakupów; na pewno nie kupię, bo daje zbyt silny strumień - najgorsza z wód, jakie miałam.
- dwie saszetki soli do kąpieli Balea - jak to przetłumaczyć? relaksujący jaśmin i kojące kwiatki? niestety porażka - bardzo lekko barwiły wodę, słabo pachniały i tyle samo relaksu dałoby mi leżenie w czystej ciepłej wodzie. Odradzam - no chyba, że ktoś bardzo chce, bo są tanie i można wypróbować.
- połówka saszetkowej maseczki Balea wygranej rok temu (!) w rozdaniu u Sweet & Punchy - wygląda na to, że potrzebuję urlopu, by pamiętać o maseczkach :-), w warunkach domowych zbyt często leżą odłogiem.
- miniaturowy płyn do kąpieli Camellia to część zestawu, kupionego dawno temu w Marks & Spencer. Z uroków wanny korzystam tylko w hotelach, więc chciałam mieć wybór różnych zapachów. Podobny przeciętniak jak porzeczkowa Balea, wytwarza dużo piany i pachnie, ale niezbyt mocno (a ja lubię, jak w łazience czuć kosmetyk nawet po zakończonej kąpieli).
- tusz do rzęs La Roche Posay Respectissime Densifieur - używałam od paru miesięcy, wzięłam specjalnie do porzucenia. Nie polubiłam go, za często zlepiał mi rzęsy - chyba że przed nałożeniem wytarłam szczoteczkę z nadmiaru tuszu, a zazwyczaj nie chciało mi się tak bawić.
- olej kokosowy BIO PLANETE - mój pierwszy słoiczek 200 ml, teraz zaczynam drugi 400 ml. Lubię! Służył mi jako balsam do ciała/dłoni i do olejowania włosów.
- Dr Muller Panthenol Mleczko 7% - w domu stosowałam po depilacji, resztkę wzięłam na urlop do smarowania ciała po opalaniu. Trochę dziwnie pachnie, ale dla mnie to bardziej lek niż kosmetyk, więc nie zwracam na to uwagi.
- Lierac Sunific Extreme SPF 50+ mleczko do ciała - prawdę mówiąc myślałam, że zużyję dużo więcej filtrów i wzięłam ze sobą małą armię :-) tymczasem zdenkowałam tylko tę butelkę. Sprawdził się doskonale, zero uszczerbku posłonecznego, aplikacja bez zarzutu. Trzeba tylko uważać w transporcie, bo lekkie obluzowanie zakrętki skutkuje wylaniem części produktu. Najlepiej zalepić taśmą, no ale mądra jestem po szkodzie :-)


To pierwsze pośpieszne zakupy w dm - jak tylko zobaczyłam tę drogerię, od razu do niej popędziłam, starówka w Dubrowniku mogła chwilę zaczekać ;-). Wiedziałam już, że mam w hotelu wannę, więc musiałam się przygotować na wieczorne wylegiwanie. Powtarza się tu z zużyciowego zdjęcia płyn do kąpieli Balea i dwie saszetki soli, pozostałe dwie (grejpfrutową i kwiatową) przywiozłam do domu. Żel pod prysznic Alverde miętowo-bergamotkowy pachnie świetnie, orzeźwiająco i na urlopie doskonale się sprawdzał.


To już dłuższe zwiedzanie kolejnej drogerii dm - jak widać, przy marce Alverde rozum mnie opuścił :-D. Cichy głos rozsądku przypominał o 20-kilogramowym limicie bagażu i tylko to mnie powstrzymało przed wykupieniem większości asortymentu. Wzięłam więc pięć olejów z przeznaczeniem ciało/włosy (chyba tylko z jednej wersji zrezygnowałam, nie pamiętam jakiej, ale uznałam, że będzie miała nieładny zapach), masło do ciała macadamia-karite, pomadkę ochronną wanilia-mandarynka, dwa kolejne żele pod prysznic - frangipani i wanilia-mandarynka (pierwszy z lewej zignorujcie, to ten sam co na zdjęciu z pierwszych zakupów), balsam do włosów cytryna-morela, balsam do stóp sosna-limetka, odżywkę do rzęs i dezodorant w kulce Balea (bo chyba Alverde nie było :-)). Kilka produktów już wypróbowałam i jestem zachwycona, dlatego nie zawaham się tego napisać - chcę więcej :-)


A to zakupy z chorwackiej drogerii Kozmo (też bardzo fajne miejsce z ciekawym asortymentem) - dwa produkty holenderskiej marki Mades Cosmetics z serii Spa by Bathique: mleczko do ciała lawendowo-anyżowe (nie przepadam za anyżem i przyznam, że kupując nie zauważyłam tego składnika, a lawendę lubię...jednak to połączenie zaskakująco dobrze się sprawdza) i mus do ciała werbenowo-imbirowy; myślałam, że skoro mus, to będzie lekki i szybko wchłaniający się, przez co idealny na lato - jednak pozostawia wyczuwalny film na skórze, więc na gorące dni jak dla mnie za ciężki. 
I efekt wizyty w sklepiku typowo pamiątkarskim - chorwackie kosmetyki firmy Aromatica - mydło lawendowe, mydło rozmarynowe, maleńki balsam lawendowy (ja planuję używać go do pielęgnacji skórek).


Na koniec lakierowo: koleżanka wizytowała Szkocję, więc poprosiłam o dwa brokatowe Models Own - Dancing Queen i Ibiza Mix; z urlopu przywiozłam również (tylko) dwa lakiery - chorwacki Pastel nr 82 (gama kolorów ładna, ale raczej standardowa) i glitterowy Essence More Than Silver z cieniuśkim pędzelkiem do wzorków. Ach, no i w końcu Helmer, żeby trzymać moją lakierową gromadkę w jednym miejscu i z dala od ludzkich oczu - kolejne komentarze pełne szoku są mi niepotrzebne! Helmerek wciąż leży w kartonie i czeka - nie znalazłam jeszcze dla niego czasu, może w ten weekend :-)

piątek, 27 września 2013

Uzależniona


Zaczęło się niewinnie (zawsze tak się zaczyna...) - od czytania o tej firmie na blogach kosmetycznych. Kilka razy zajrzałam do sklepu (jeden z plusów mieszkania w stolicy), grzecznie wychodząc bez zakupów. Olbrzymi wybór żeli pod prysznic/balsamów do ciała/mgiełek zapachowych lekko przerażał. 
Jakiś czas później potrzebny mi był prezent dla kogoś, zdecydowałam się na dwa płyny do kąpieli Bath & Body Works. Grzecznie odmówiłam przyjęcia karty do zbierania pieczątek. Wiedziałam, że to prosta droga do kupowania coraz większej ilości kosmetyków.
Jakiś czas później postąpiłam nierozsądnie i "polubiłam" profil BBW na Facebooku. Nie trzeba było długo czekać na skutki - pojawiła się promocja na średnie świece (kup 3 w cenie 2) i już autobus wiózł mnie do Galerii Mokotów...


Tym razem wzięłam kartę stałego klienta. Na własną zgubę, karta jest ważna do końca listopada tego roku i kusi do kolejnych zakupów, bo dostaje się prezenty, a marzy mi się duża świeca gratis.
W dziale świeczek spędziłam długie chwile, usiłując dokonać wyboru. Lavender Vanilla - bo zestresowana nerwuska ze mnie. Spice Épices - bo zawsze wybieram takie piernikowe zapachy (mam już Kitchen Spice z Yankee Candle). Summer Boardwalk - bo nie mogłam się oderwać w sklepie i wciąż do niego wracałam. Przedziwny zapach, mój ulubiony z tych trzech i najintensywniejszy.
Nie upłynął pełny miesiąc, a Bath & Body Works znów mnie skusiło - od dziś do niedzieli dwie świeczki w cenie jednej. No to znowu w autobus...tym razem celuję w duży rozmiar świeczek, mają trzy knoty i podobno palą się bardziej równomiernie niż mniejsze, w których wosk zostaje przy ściankach.


Summer Boardwalk - zapas musi być :-). Espresso Bar dla lepszego przebudzenia w zimowe ciemne poranki. Dwa kolejne słodziaki na długie wieczory.
Przepadłam z kretesem (tylko co to ten kretes?)

sobota, 21 września 2013

Maleńki kawałek Chorwacji

 Wikipedia podaje, że całkowita długość chorwackiej granicy lądowej to 1982 km, a długość wybrzeża (łącznie z wyspami) - 5835 km. "Mój" fragment był więc naprawdę maleńki, nawet nie 50 km, ale udało mi się go przemierzyć dość dokładnie - autobusem, łodzią, w dużej mierze pieszo. Hotel znajdował się w malutkim Plat, położonym pomiędzy pięknym (lecz głośnym i dość zatłoczonym przez turystów) Dubrownikiem a równie pięknym, cichym (chyba że akurat samoloty schodzą do lądowania na pobliskim lotnisku) i spokojnym Cavtatem.
Wrześniowa pogoda jest kapryśna i zmienna, upał daje się we znaki, ale coraz częściej słońce chowa się za chmurami. Czasem pada deszcz - przelotne pięciominutówki, poważniejsze ulewy, w nocy zdarzają się burze. Dzięki temu niebo zawsze wygląda inaczej, mogę fotografować coraz to inne chmury.









Brzoskwinie kupione na bazarku pachną tak intensywnie, że przypominają mi się wakacje w Bułgarii z dzieciństwa. Po raz pierwszy w życiu jem świeże figi i zakochuję się w ich smaku.


Ładne domy i hotele często sąsiadują z opuszczonymi, zniszczonymi budynkami. Ściany ze śladami kul nie pozwalają zapomnieć o nie tak dawnej wojnie domowej. Morze oprócz kamyków wyrzuca też oszlifowane kawałeczki kafelków - do garstki zebranych w różnych miejscach kamyczków dorzucam niebieski skrawek czyjegoś domu. W wegetariańsko-wegańskiej restauracji Nishta do rachunku dodawane są uśmiechnięte fasolki z podziękowaniem za wizytę.




Stare Miasto w Dubrowniku jest piękne. Oglądam je dosłownie z każdej możliwej strony - płynąc łodzią na pobliską wysepkę Lokrum, chodząc po jego murach, spacerując po jego ulicach, i oczywiście z wyższych partii miasta. Urzekają mnie wąskie charakterystyczne uliczki, nierzadko całe składające się ze stromych schodków.







Jeden dzień spędzam na wyspie Lokrum (która jest rezerwatem przyrody). Niewielka powierzchnia (niecałe 70 ha) kryje zaskakująco wiele atrakcji. Moczę nogi w Morzu Martwym (tak naprawdę to niewielkie jezioro). Wchodzę do twierdzy Fort Royal. Podziwiam opuncje w ogrodzie botanicznym. Pawie przechadzają się całymi rodzinami. Królik jest zajęty jedzeniem trawy i ma gdzieś, że podchodzimy naprawdę blisko. Czekając na powrotną łódź piję przepyszny figowy likier.




Parę dni spędzonych w Dubrowniku równoważę paroma dniami w miasteczku Cavtat - o wiele spokojniejszym. Można tu spędzić leniwy dzień nad wodą patrząc na łódki lub pospacerować po okolicy. Usiąść w restauracji i czekając na grillowane warzywa oglądać samoloty przelatujące nad drzewami.


 


W Mlini jest najlepsza plaża, dość długa i częściowo niemal bez kamyczków. OPIkowy hybrydowy pedicure zachowuje się nienagannie przez cały pobyt :-)



Przedostatniego dnia rzucam sama sobie wyzwanie i postanawiam wejść na wzgórze Srđ (412 m n.p.m.). Jest mi gorąco, niosę siatkę z zakupami, ale widoki - po drodze i na górze - rekompensują wszystko. Na dół zjeżdżam kolejką linową.





Nigdy wcześniej nie byłam w Chorwacji. Wrócę.