Skromniutkie zużycia:
- Bioderma Sebium H2O płyn micelarny - kupiony w supercenie 13 PLN dla porównania z Sensibio; owszem, dobry do demakijażu twarzy ale jednak wolę Sensibio - mogę go używać również do powiek. Sprytna pompka czasem mnie bawi, a czasem drażni - przy nieuważnym naciskaniu często płyn nie wsiąka w wacik lecz ulatuje w powietrze.
- Boots Skin Clear One-Touch Spot Stick - do stosowania miejscowego na wypryski, tani i zaskakująco skuteczny; zakupu jednak nie powtórzę (na stronie Boots jest nowa wersja 6 ml, mój miał 8 ml) - czy to z powodu wielomiesięcznego stosowania kremów z kwasami, czy to z powodu starzenia skóry :) praktycznie na mej twarzy nie wyskakują żadne przykre niespodzianki (mam nadzieję, że pisząc to nie wywołam wilka z lasu...)
- Lush żel pod prysznic Grass - piękny zapach, dla mnie jak chatka czarownicy na wyjątkowo podmokłych bagnach. Zdecydowanie muszę mieć zawsze chociaż jeden żel pod prysznic z Lush - lubię, kiedy po prysznicu intensywny zapach żelu zostaje w łazience.
- Alverde żel pod prysznic grejpfrut&bambus - polski sklep Lush podobno już coraz bliżej, drogeria DM pozostaje w strefie marzeń...a szkoda, lubię kosmetyki Alverde. Żele może mało wydajne, ale przyjemnie pachnące. I chyba jednak wolę, jak żel jest bezbarwny :)
- Babydream für Mama Wohlfül-Bad - balsam do kąpieli - u mnie pełnił funkcję szamponu. Obecnie do kupienia w nowym opakowaniu. Uwielbiam zapach tej serii, ale odkąd do mycia włosów wolę Facelle, już nie muszę na ten produkt polować w Rossmannie - wystarczy mi oliwka, którą zresztą znacznie łatwiej kupić.
I to niestety tyle. Przybyło znacznie więcej:
- olej z orzechów włoskich - kupiony specjalnie dla marchewkowego ciasta z bloga Moje Wypieki, które rzeczywiście jest doskonałe! Po otwarciu olej należy zużyć w ciągu 4 tygodni, z pewnością więc wyląduje na moich włosach (rzadko biorę się za pieczenie ciast, chociaż muszę też wypróbować ten olej w muffinkach).
- lakierowe zakupy z transdesign: LeChat Electric Masquerade, China Glaze Shape Shifter, Orly Smolder, Ruby Wing Festival, Seche Vite topcoat (podejście nr 2 - może tym razem pokonam "kurczący się" lakier...)
- fioletowy i szary "zamsz do paznokci" z allegro. Jeszcze nie testowany.
- to nie zakupy, ale upominek od mojej Lakierowej Wróżki - bardzo dziękuję :-*. Opierałam się długo lakierom Jolly Jewels, ale najwyraźniej są nieuniknionym przeznaczeniem każdej lakieromaniaczki - nowe odcienie też są całkiem interesujące i chyba się skuszę...
I na zakończenie moje totalne szaleństwo w perfumerii Lulua. Mój wymarzony flakon Avignon i próbkowy obłęd - tu mnie trochę poniosło, ale co tam, urodziny w lutym miałam! To prezent ode mnie dla mnie :) Ciekawe, czy w którymś zapachu się zakocham - mam nadzieję, że nie w najdroższym...
Ale się obkupiłaś lakierowo :) śliczne kolorki :)
OdpowiedzUsuńAle masz dużo lakierów:D
OdpowiedzUsuńZapraszam Cie na mojego bloga: http://milano-infusion.blogspot.com/ Dopiero zaczynam, może polecisz mnie na swoim blogu?:) Pozdrawiam!