Właśnie mija pierwszy dzień mojej nowej wegańskiej diety (1800 kcal, ustalonej przez dietetyka). Mam nadzieję, że z czasem moje myśli przestaną bezustannie krążyć wokół jedzenia...tymczasem jednak temat słodkości trafia również na bloga. Chętnie bym teraz zjadła coś, co pachnie tak jak ten żel :)
Snow Fairy to kosmetyk sezonowy - pojawia się tylko przed świętami Bożego Narodzenia. Udało mi się go nabyć za połowę ceny regularnej, gdyż zjawiłam się w Szkocji po świętach i trafiłam na jego wyprzedaż :).
Skład:
Water, Sodium Laureth Sulfate, Sodium Cocoamphoacetate, Propylene Glycol, Lauryl Betaine, Perfume, Lactic Acid, Synthetic Musk, Titanium Dioxide, Blue Glitter (Polyethylene terephtalate), Methyl Ionone, Benzyl Benzoate, Colour 45410, Colour 45380, Methylparaben.
Opisy Lush zawsze ma interesujące...Candy floss to znana wszędzie wata cukrowa - obecnie zazwyczaj tak różowa jak ten żel; za czasów mojego dzieciństwa była wyłącznie biała :). Pear drops chyba u nas nie występują? Wikipedia twierdzi, że to brytyjski wynalazek.
Jeśli chodzi o mnie, zapach najbardziej kojarzy mi się z gumą do żucia - taką w dużych różnokolorowych kulkach. Każda pakowana była oddzielnie i wisiały w takich długich paskach, z których sprzedawane były na sztuki. Robią je jeszcze :)?
W każdym razie zapach megasłodki i mocny, po użyciu tego żelu na długo pozostaje w łazience. I to jest główna zaleta produktu (poza dreszczykiem zadowolenia z posiadania kosmetyku niedostępnego w Polsce - jak Lush otworzy u nas sklep, to już nie będzie to samo ;)), bo generalnie żel jak to żel - pieni się i myje, ja nie oczekuję więcej. A jeśli nie nałożę balsamu, nie dziwię się, że skóra nie jest nawilżona.
Zbędny bajer, czyli dodatek brokatu. Na szczęście jak widać, zalega na dnie butelki i nawet silne wstrząsanie nieszczególnie go stamtąd rusza.
Na nalepce z boku mamy jeszcze dopisek "Believe in fairies". Czy to nie słodkie? Jak to szło..."Wierzycie we wróżki? Jeżeli wierzycie, klaśnijcie w ręce."
I cytatem z Piotrusia Pana żegnam się z Wami, idę rozmyślać o nadchodzącej kolacji :)
Guma-kulka! Pewnie, że jest! Uwielbiam, szkoda tylko, że smak wyżuwał się po 30 sekundach ;-)
OdpowiedzUsuńLusha zazdraszczam :>
Najfajniejsza była i tak ta kolorowa otoczka,mmm... :D
Usuńjeśli nie możesz żyć bez czegoś z Lusha, mogę to zdobyć w kwietniu :)
Hehe, pamiętam gumy kulki i czasem je widuję, też mi się kojarzy z gumami.
OdpowiedzUsuńSnow Fairy jest świetne, poprawiacz humoru. Mydło Godmother całkiem podobnie pachnie...ja wolę Glogga z tych świątecznych, ale Snow też super. :D
A będziesz w brytyjskim Lushu może?
Glogga też mam nadzieję kiedyś przetestować :)
UsuńW szkockim :P - i to nie ja będę, a chcesz coś?
Różowość z brokatem plus wtrącenie o wróżkach mnie rozczuliło, kiedyś kupiłam w Ross żel pod prysznic, tylko dlatego, że był różowy, miał drobinki i pachniał bodaj truskawką (to był żel z serii "księżniczkowej"). Bardzo podoba mi się opis "how to use" na butelce;)
OdpowiedzUsuńpowrót do dzieciństwa :)
Usuń