Przyznaję, że w marcu zaszalałam...częściowo przyczyną była wycieczka do Barcelony i strefa duty-free na lotnisku. Od teraz tylko niezbędne rzeczy i kilka lakierów :)
Zużycia:
- La Roche Posay tonik kojący - przyjemny produkt, od toniku nie oczekuję zresztą wiele, w tym nie zauważyłam żadnych wad.
- Palmolive żel pod prysznic róża damasceńska i piżmo - bardzo ładny zapach
- Original Source żel pod prysznic Watermint & Lemon Grass - jak zwykle z tą firmą bywa, mało wydajny
- The Body Shop żel pod prysznic Lemon & Thyme - bo musiałam się przekonać na własnej skórze, że żele z serii Earth Lovers są wodniste, mało wydajne i nie pachną tak rewelacyjnie jak inne z TBS
- AA płyn do higieny intymnej Fresh
- Alpecin szampon Coffein C1 - kupiony w czasach, gdy jeszcze wierzyłam, że szampon może działać przeciwko wypadaniu włosów
- Lierac krem pod oczy SPF 30 - bo lubię mieć specjalny filtr pod oczy; używałam dużo dłużej niż zalecane 3 miesiące od otwarcia i wciąż nie zużyłam całości, słońce świeci coraz mocniej więc czas go zmienić
- Silk Naturals serum Awesome Sauce - stosowane zawsze rano przed kremem, efekt według mnie niezauważalny, ale mam nadzieję, że działało antyoksydacyjnie :)
Kupiłam:
- Alterra olejki: limonka i oliwka, granat i awokado, migdały i papaja - wszystkie do olejowania włosów
- Isana odżywka wygładzająca z olejkiem babassu - słynna z wielu blogów, nie mogłam nie spróbować
- The Body Shop odżywka bananowa - jak wyżej, naczytałam się o niej i postanowiłam przetestować
- Shiseido krem pod oczy SPF 25 - co prawda wolałabym tańszego Clarinsa, ale niestety nie było
- L'Occitane werbenowy sorbet do ciała - z przeznaczeniem na upalne letnie dni, mam nadzieję na efekt chłodzący
- Palmolive żele pod prysznic z nowej serii indyjskiej - drzewo sandałowe + imbir i neem + patchouli
- Le Petit Marseillais dwa żele pod prysznic - przypadkowo trafiłam w Barcelonie na drogerię Schlecker i nie mogłam wyjść z pustymi rękami ;)
- The Body Shop żel pod prysznic Spiced Pumpkin - jak już wielokrotnie pisałam, jestem uzależniona od żeli, ale tym razem to naprawdę przesadziłam...
- Lush żel pod prysznic Grass - no właśnie...
- Lush duża próbka Mask of Magnaminty, za którą tęskniłam od momentu wykończenia pierwszego i jedynego (jak dotąd) słoika; niestety w sklepie jej akurat nie było :( i dostałam tylko trochę na pocieszenie, bo jest ważna do 8 kwietnia.
- prezent z L'Occitane - zestaw miniaturek w kosmetyczce
- prezent ze szkolenia - Vichy najnowszy krem Normaderm
hiszpański amok zakupowy, czyli lotnisko + Kiko + Sephora:
- L'Oreal cienie do powiek Color Infaillible: kolory Purple Obsession, Endless Chocolat i Hourglass Beige
- Guerlain meteoryty w odcieniu 01
- L'Oreal szminki Caresse: odcienie 103 Sweet Berry i 102 Mauve Cherie
- Kiko baza pod cienie do powiek, tusz do rzęs Ultra Tech czarny - mój pierwszy tusz z silikonową szczotką, tusz do rzęs Super Colour fioletowy - bo takie lubię latem, dwie wysuwane kredki do kresek - fioletowa i turkusowa
- Urban Decay 24/7 Glide-On Eye Pencil - również fiolet i turkus, czyli Ransom i Electric
I na zakończenie lakiery - pachnący Miyo Orange, Basic 451? (numer już jest częściowo wytarty), Kiko 296 Meadow Green, 267 Sky Blue, 335 Ink Blue, 254 Wine Red Microglitter (niestety na butelkach nie ma nazw), Barielle Falling Star; w drugim rządku Zoya Skylar, China Glaze Ring in the Red, magnetyczny Drawn To You (na razie bezużyteczny, bo zamówiony magnes okazał się wyprzedany), Twinkle Lights, dwa wysuszacze - Orly In a Snap i Essie Good To Go.