W styczniu tego roku recenzowałam jedną z tzw. "świeżych maseczek" firmy Lush (kto nie widział a ciekawy może
kliknąć) i postanowiłam przetestować też inne wersje. Niestety o polskiej filii Lush nadal ani słychu, a maseczek nie da się kupić na zapas - należy je zużyć w ciągu czterech tygodni od daty produkcji. W sumie jest ich dziewięć rodzajów, więc wybór spory. Jednak w tzw. międzyczasie przeszłam na weganizm i staram się przestrzegać go również kosmetycznie - możliwości kupna od razu skurczyły mi się raptem do trzech sztuk (dzisiejszy bohater Cupcake, wypróbowany już Oatifix oraz Catastrophe Cosmetic - na mojej wishlist :)). Lush lubi ładować miód do maseczek, a czasem nawet jajka :)
Zatem Cupcake. 75 g w typowym dla Lusha czarnym opakowaniu (którego absolutnie nie wyrzucamy po osiągnięciu denka - starannie myjemy i wrzucamy do szuflady w nadziei na to, że uda nam się skompletować 5 sztuk a potem znów wyjechać gdzieś, gdzie jest Lush - i wtedy za te 5 pustych pudełek dostaniemy gratis wybraną świeżą maseczkę). Kolor brązowy, wizualnie kojarzyć się może z roztopioną czekoladą (można też mieć bardziej turpistyczne skojarzenia, ale po co :)) . Zapach baaardzo mocno kakaowy z nutką wanilii. Nakłada się łatwo i bez trudu można nałożyć cieńszą warstwę niż Oatifix, co przekłada się na wydajność - nie liczyłam aplikacji, ale na pewno było ich więcej - ale marna to zaleta, gdyż nie wyrobiłam się z zużyciem w ciągu przepisowych czterech tygodni, i jako kosmetyczna ryzykantka stosowałam ją również nieco później - na szczęście nie odczułam żadnej różnicy w jakości.
Zdjęcie firmowe jak zwykle kuszące i apetyczne:
źródło zdjęcia: https://www.lush.co.uk/product/105/Cupcake-Fresh-Face-Mask
Lush przedstawia maseczkę Cupcake jako propozycję dla młodszych cer. Dosłownie z opakowania: "czekoladowe niebo dla tłustej i nastoletniej cery". Ja wiedziałam, że ta maska nie jest już dla mnie, ale chciałam ją raz w życiu przetestować, a czasu już nie cofnę...poza tym mam przetłuszczającą się strefę T. Obietnice działania są zresztą dość uniwersalne: siemię lniane ma uczynić skórę odżywioną i miękką, mięta tonizować, masło kakaowe nawilżyć, glinka rhassoul pochłonąć sebum i głęboko oczyścić.
Składniki:
Maseczkę wyjmujemy z lodówki (gdzie musi być przechowywana), nakładamy na twarz na 5 do 10 minut i zmywamy ciepłą wodą. Następnie obserwujemy efekty. No i niestety szału nie ma :(. Cera była owszem, przyjemniejsza w dotyku, trochę gładsza, trochę zmiękczona i ogólnie trochę bardziej ;) ale to wciąż za mało, by się zachwycić...zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce nie da się kupić, a kosztuje toto prawie 6 funtów. Przy czym ponownie zaznaczam, że do grupy docelowej to ja już nie należę - być może jakaś nastolatka o tłustej cerze z wypryskami byłaby wniebowzięta. Ja Cupcake spróbowałam raz, nie żałuję, ale więcej nie kupię - czeka na mnie Catastrophe Cosmetics, a w razie czego chętnie powtórzę Oatifix - która jest bardziej odżywcza niż oczyszczająca. Jeśli ktoś szuka maseczki oczyszczającej - polecam Mask of Magnaminty (z gamy zwykłych maseczek Lush, nie tych "fresh") - uważam, że jest bardzo, bardzo dobra; niestety muszę poszukać wegańskiego zamiennika (znów ten miód...)
A na zakończenie, akurat przed północą...
Boo! :D