Wikipedia podaje, że całkowita długość chorwackiej granicy lądowej to 1982 km, a długość wybrzeża (łącznie z wyspami) - 5835 km. "Mój" fragment był więc naprawdę maleńki, nawet nie 50 km, ale udało mi się go przemierzyć dość dokładnie - autobusem, łodzią, w dużej mierze pieszo. Hotel znajdował się w malutkim Plat, położonym pomiędzy pięknym (lecz głośnym i dość zatłoczonym przez turystów) Dubrownikiem a równie pięknym, cichym (chyba że akurat samoloty schodzą do lądowania na pobliskim lotnisku) i spokojnym Cavtatem.
Wrześniowa pogoda jest kapryśna i zmienna, upał daje się we znaki, ale coraz częściej słońce chowa się za chmurami. Czasem pada deszcz - przelotne pięciominutówki, poważniejsze ulewy, w nocy zdarzają się burze. Dzięki temu niebo zawsze wygląda inaczej, mogę fotografować coraz to inne chmury.
Brzoskwinie kupione na bazarku pachną tak intensywnie, że przypominają mi się wakacje w Bułgarii z dzieciństwa. Po raz pierwszy w życiu jem świeże figi i zakochuję się w ich smaku.
Ładne domy i hotele często sąsiadują z opuszczonymi, zniszczonymi budynkami. Ściany ze śladami kul nie pozwalają zapomnieć o nie tak dawnej wojnie domowej. Morze oprócz kamyków wyrzuca też oszlifowane kawałeczki kafelków - do garstki zebranych w różnych miejscach kamyczków dorzucam niebieski skrawek czyjegoś domu. W wegetariańsko-wegańskiej restauracji Nishta do rachunku dodawane są uśmiechnięte fasolki z podziękowaniem za wizytę.
Stare Miasto w Dubrowniku jest piękne. Oglądam je dosłownie z każdej możliwej strony - płynąc łodzią na pobliską wysepkę Lokrum, chodząc po jego murach, spacerując po jego ulicach, i oczywiście z wyższych partii miasta. Urzekają mnie wąskie charakterystyczne uliczki, nierzadko całe składające się ze stromych schodków.
Jeden dzień spędzam na wyspie Lokrum (która jest rezerwatem przyrody). Niewielka powierzchnia (niecałe 70 ha) kryje zaskakująco wiele atrakcji. Moczę nogi w Morzu Martwym (tak naprawdę to niewielkie jezioro). Wchodzę do twierdzy Fort Royal. Podziwiam opuncje w ogrodzie botanicznym. Pawie przechadzają się całymi rodzinami. Królik jest zajęty jedzeniem trawy i ma gdzieś, że podchodzimy naprawdę blisko. Czekając na powrotną łódź piję przepyszny figowy likier.
Parę dni spędzonych w Dubrowniku równoważę paroma dniami w miasteczku Cavtat - o wiele spokojniejszym. Można tu spędzić leniwy dzień nad wodą patrząc na łódki lub pospacerować po okolicy. Usiąść w restauracji i czekając na grillowane warzywa oglądać samoloty przelatujące nad drzewami.
W Mlini jest najlepsza plaża, dość długa i częściowo niemal bez kamyczków. OPIkowy hybrydowy pedicure zachowuje się nienagannie przez cały pobyt :-)
Przedostatniego dnia rzucam sama sobie wyzwanie i postanawiam wejść na wzgórze Srđ (412 m n.p.m.). Jest mi gorąco, niosę siatkę z zakupami, ale widoki - po drodze i na górze - rekompensują wszystko. Na dół zjeżdżam kolejką linową.
Nigdy wcześniej nie byłam w Chorwacji. Wrócę.
piękne widoczki, brakuje mi teraz tego ciepełka ;)
OdpowiedzUsuńcudownie :) zazdroszczę
OdpowiedzUsuńChorwację mam ochotę pooglądać - jest na mojej podróżniczej, małej liście. Po beznadziejnych Włochach mam ochotę zwiedzać niepopularne turystyczne kraje. Ciekawe gdzie nas w przyszłości wywieje :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ano ciekawe :-) chociaż Włochy też bym zobaczyła. Również pozdrawiam :-)
UsuńCudnie. Chociaż ciągnie mnie w inne rejony świata, to powrotu do Chorwacji nie mogę się już doczekać :)
OdpowiedzUsuńso many places, so little time...
UsuńNo cóż, urlopu to my razem spędzać raczej nie będziemy :P
OdpowiedzUsuńDobrze, że wróciłaś :)
no aaaale jak to, ja chcę do Islandii (na Islandię?) ;-)
Usuń