Being a woman is worse than being a farmer - there is so much harvesting and crop spraying to be done: legs to be waxed, underarms shaved, eyebrows plucked, feet pumiced, skin exfoliated and moisturized, spots cleansed, roots dyed, eyelashes tinted, nails filed, cellulite massaged, stomach muscles exercised. The whole performance is so highly tuned you only need to neglect it for a few days for the whole thing to go to seed.
Helen Fielding "Bridget Jones's Diary"

środa, 27 lutego 2013

Essie - Hot Coco

Lakier z kolekcji A Winter's Tale z roku 2010. Kupiłam z niej cztery miniaturki (po 5 ml), będąc wówczas w króciutkiej fazie "mam za dużo lakierów - nie będę kupować pełnowymiarowych butelek". Było to, och, zapewne jakieś 200 lakierów temu...
Przez cały czas aż do teraz byłam przekonana, że nazwa to Hot Cocoa - muszę więc przyznać, że udała się Essie ta gra słowna. Na zdjęciach dwie warstwy lakieru i zauważalne są pewne prześwity niewidoczne na żywo - ale fakt, część blogerek zaleca trzy warstwy (znalazłam nawet jedną, która nałożyła cztery). 
Fajny, ale bez szału; poza tym nie lubię pędzelków Essie (mam same amerykańskie wersje).




poniedziałek, 25 lutego 2013

Colour Alike - Dżi Aj Dżejn

Niestety nieoczekiwanie się przeziębiłam, a przez najbliższe cztery dni muszę chodzić do pracy - pomyślałam więc o jakimś lakierze, który można zmyć bez wysiłku (nie mam siły na metodę foliową) i który doda mi mocy :). Dżi Aj Dżejn nadaje się do tego doskonale. (Trzeba być twardym, a nie miękkim itd.). Oliwkowa zieleń z dużą dozą szarości/ dwie warstwy/ światło sztuczne. Ja go bardzo lubię, chociaż z militarnych zieleni bardziej spodobał mi się ciemniejszy Catrice Sir! Yes, Sir! W ogóle lubię lakiery Colour Alike - smutno mi, że nie mają swojego miejsca w Rossmannach lub Naturach...
Miłego poniedziałku!





poniedziałek, 18 lutego 2013

Models Own - Freak Out!

Nie wiem czy czasem tak macie, że w ostatniej chwili zmieniacie koncepcję pomalowania paznokci - ja owszem :). Przez cały dzień zdawało mi się, że czas na jakiś delikatesik, jesienny beżyk lub brudny róż. Dopiero w czasie zmywania poprzedniego koloru nagle pojawiło się w mojej głowie świdrujące pragnienie Freak Out!, nieprzetestowanej dotąd Modelki z kolekcji Mirrorball. Nie mogłam się oprzeć i oto mam - totalnie imprezowy lakier, mimo że jutro wstaję o 6 z minutami i udaję się do pracy, zarabiać na kolejne zachcianki.
Nałożyłam go na mój ukochany srebrny foil, czyli Diamond Geezer. Lubię ten lakier Butter London jako bazę pod brokaty, bo ładnie na nim widać szczegóły, no i szybko schnie.



Jak widać, we Freak Out! mamy drobny brokat w kolorze fuksji (ostatnio fuksja mnie trochę wkurza i dlatego nie kupiłam Boogie Nights z tej samej kolekcji; teraz trochę żałuję), większy ciemnoniebieski, trochę nitek bladoturkusowych i nieregularny brokat w tymże kolorze - i te poszarpane kawałki robią największy show, ja osobiście nie mogę się przestać gapić ;) - a tu czas spać...



Przy standardowym nakładaniu kawałki brokatu (zwłaszcza te najlepsze) trochę się zsuwały, poradziłam więc sobie metodą "pacnięć". Nie udało mi się pokazać całej zajebistości tego lakieru, ale niestety zrobiłam nikczemnie małą ilość zdjęć, po czym bateria aparatu padła. 
Dobranoc!

czwartek, 14 lutego 2013

Kleancolor - My Valentine

Stosunek do Walentynek mam obojętny-w-kierunku-negatywnego, ale wracając dziś z krótkiego spaceru po Ursynowie przypomniałam sobie nagle, że owszem, posiadam na tę okazję lakier okolicznościowy. My Valentine z firmy Kleancolor to dwa rodzaje brokatu - drobniutki w kolorze ciepłego fioletu (lub prawie-różu) oraz większy sześciokątny - i tu mamy zieleń, srebro i żółte złoto. Brokat pływa w bazie, która (jak przypuszczam) z założenia miała być przezroczysta, a tak naprawdę jest delikatnie brudnozielonkawa. Wydaje mi się, że po prostu brokat farbuje, ale powiedzmy sobie szczerze, od firmy Kleancolor cudów nie ma co oczekiwać, nie za tę cenę. Zapach na szczęście mi nie przeszkadza. Maluje się nim zupełnie normalnie, bez konieczności wygibasów, pacnięć, wyławiania sześciokątów - nie, bez problemu nałożyłam w standardowy sposób jedną warstwę na czarny Models Own - Black Magic.





Proszę bardzo, niech będzie już zupełnie tematycznie :) - piosenka warta jest przesłuchania!
"Each day is valentines day..."

poniedziałek, 11 lutego 2013

Szybkie info dla miłośniczek płynu Facelle...

źródło: http://www.rossnet.pl/Artykul/Facelle-poznaj-produkty-tylko-z-Rossmanna,196140

...lub dla tych, które chcąc go wypróbować czekają na promocję. Ja produkt już znam i uwielbiam, czekałam więc na obniżkę ceny w celu zrobienia zapasu :). W najnowszej gazetce promocyjnej niestety go nie znalazłam, na szczęście musiałam wstąpić do mojego lokalnego Rossmanna po ulubione musy owocowe Babydream (niezastąpiony dodatek do porannej owsianki). Ku mej uciesze na półeczce z rzeczonymi płynami ujrzałam cenę promocyjną 4,99. Może oszczędność niewielka - cena regularna to 6,29 - ale mam lekkiego hysia na punkcie wyszukiwania tego typu okazji, z radością więc skorzystałam nabywając pięć butelek - trzy sztuki znanej mi już wersji Sensitive i dwie sztuki wersji Fresh.
Potem przejrzałam gazetkę promo jeszcze dwukrotnie i nadal nie widzę w niej tego płynu (jeśli ktoś znajdzie - proszę o komentarz :)), dlatego obwieszczam tę informację wszem i wobec :D
Jak już kiedyś pisałam z uwielbieniem, dla mnie jest to doskonały kosmetyk wielozadaniowy za niewielką cenę. W warunkach wyjazdowych multifunkcyjny - myję w nim całe ciało włącznie z twarzą oraz włosy, robię drobne przepierki. W warunkach domowych to dla mnie głównie szampon do częstego stosowania i przysięgam, po niczym nie mam tak mięciutkich i przyjemnych w dotyku włosów - nie mogę się powstrzymać od ich dotykania, mimo że wiem że to dla nich niedobrze. Oczywiście nie każdemu przypasuje - czytałam już negatywne opinie - jednak zaprawdę powiadam wam, za taką cenę warto wypróbować!
Cena promocyjna obowiązuje do 13 lutego - śpieszcie się :)
Ach, i obiecuję, w następnej notce będzie lakier do paznokci, w końcu...

sobota, 9 lutego 2013

Co robię, jak nie bloguję - przegląd wybiórczy

źródło zdjęcia: http://www.keepcalm-o-matic.co.uk/p/keep-calm-and-move-your-ass-14/

1. Znowu dużo czytam, z czego niesamowicie się cieszę. Większość powieści, po które sięgam, nie jest szczególnie ambitna, ale mi z tym dobrze. Ostatnio przeczytałam m.in. wszystkie (przetłumaczone dotychczas na polski) części cyklu o Sookie Stackhouse - od "Martwego aż do zmroku" po "Martwego wroga". Obecnie wciągnęła mnie "Wyspa" Victorii Hislop; czyta mi się wyjątkowo przyjemnie, gdyż we wrześniu zeszłego roku miałam okazję zwiedzić opisywaną przez autorkę wysepkę Spinalonga u wybrzeży Krety. Poza tym udało mi się wreszcie przeczytać od początku do końca książkę w języku angielskim - "Getting Over Mr. Right" Chrissie Manby - zabawna opowieść o wszystkim, czego nie powinna robić dziewczyna po tym, jak chłopak z nią zerwie. Wiem, że lektura łatwiuteńka (chociaż oczywiście i tak nie rozumiałam wszystkiego), ale to mój mały sukces.

2. Gram zapamiętale w "Temple Run 2", z czego dumna nie jestem, ale to tak wciąga! Po przejściowym uzależnieniu od Angry Birds dałam się wciągnąć w szaleńczą ucieczkę ze świątyni; pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ta faza minie jak wiele innych.

3. Jestem po pierwszej wizycie u pani dietetyk - ostatnio bardzo obrosłam tłuszczem i paskudnie się z tym czuję; mam szczerą nadzieję, że uda mi się jeszcze założyć dwie pary Levisów , w które wchodziłam bez problemu ok. dwóch lat temu. Doskonale wiem, że źle się odżywiam, a nie mam czasu na samodzielne opracowywanie diety - dlatego oddałam się w ręce specjalistki. Przy okazji zapragnęłam przejść z wegetarianizmu na weganizm, druga wizyta u p. dietetyk odbędzie się więc dopiero po tym, jak zrobię zalecone przez nią badania.

4. Co oczywiste, wraz ze zmianą złych nawyków żywieniowych powinnam nabrać dobrych nawyków związanych z aktywnością fizyczną. Od bardzo dawna niestety wszystkie formy ruchu zostały przeze mnie zaniechane (nie licząc pieszego zwiedzania w czasie urlopów i 20-minutowej pieszej trasy dom-praca) i czuję, że to ostatni dzwonek dla mnie, żeby ruszyć tyłek i coś zmienić. Nabrałam straszliwej ochoty na bieganie (ciekawe, czy to podprogowe działanie Temple Run :D) i czekając na odwilż kompletuję ciuchy. Tak, wiem, że właściwie na początek podobno wystarcza para butów do biegania - ale ja nie miałam żadnych sportowych rzeczy. Poza tym mam nadzieję, że pieniądze wydane na ubiór (nie takie znowu duże) również zmobilizują mnie do systematyczności!
Na dobry początek zgodnie z sugestią pani dietetyk zamiast windy w moim bloku wybieram schody. A dziś zaliczyłam pierwszy długi spacer moją przyszłą trasą biegową - ok. 5 km.

Trzymajcie kciuki za dwa ostatnie punkty! 

piątek, 1 lutego 2013

Styczniowe zużycia/zakupy

Powinnam właśnie myć włosy lub malować paznokcie, ale mi się nie chce. Zamiast tego piję czerwone wino, żeby się znieczulić po ciężkim dniu i piszę te słowa. Dzisiejszy wpis będzie dość zwięzły z dwóch powodów - nie wiem, na jak długo starczy mi trzeźwości umysłu; oraz zużycia stycznia skromniutkie, a zakupy - ascetyczne jak nie moje :).
Zużycia zatem:


- Nivea żel pod prysznic Powerfruit Refresh - męczyłam się z powodu zapachu, kojarzył  mi się z proszkiem do prania. Nigdy więcej.
- Eucerin olejek pod prysznic - lubię mieć zawsze jakiś produkt tego typu, żeby móc nie używać po nim balsamu do ciała. Faworyta w tej kategorii już mam - migdałowy L'Occitane, ale cenę ma przerażającą i wciąż szukam tańszych opcji. Eucerin był niezły, ale i zapachem, i siłą pienienia nie był w stanie dorównać ideałowi.
- Isana odżywka wygładzająca do włosów z olejkiem babassu - najsłynniejsza z Isanowskich odżywek; lubiłam ją, ale nie ma to najmniejszego znaczenia, gdyż jak wiecie jest już nie do kupienia.
- Chilly Intima żel do higieny intymnej Fresh - chłodzący z powodu zawartości mentolu, przez co daje fantastyczne uczucie odświeżenia. Muszę jednak przyznać, że wolę go używać latem.


- Iwostin Purritin żel do mycia twarzy - łącznie zużyłam 600 ml, więc nieco już mi się znudził. Fajny był, ale producent zmienił formułę, więc raczej już nie do zdobycia.
- NailTek Intensive Therapy II kuracja do miękkich, rozdwajających się paznokci - wykończyłam nareszcie  resztki z dna; ponieważ nie stosowałam systematycznie jak producent przykazał, nie zauważyłam pozytywnych efektów.
Lush Oatifix Fresh Face Mask - jak przystało na maseczkę rodem z kuchni, narobiła mi apetytu na kolejne świeże maseczki od Lush.
- Avene Triacneal - to moja druga tubka i ostatnia. Nie mam nic do zarzucenia jego właściwościom złuszczającym, natomiast konsystencja nie przypadła mi do gustu - nie mam odczucia, że się wchłania - raczej dziwnie zastyga na twarzy i nie czułam się z tym komfortowo. Nie wrócę do niego.
- Isis Pharma Glyco-A - a do tego z kolei chętnie powrócę, jeśli uda mi się go kupić - nie szukałam go ostatnio, ale trafiam wciąż na pogłoski o wycofaniu; 12% stężenie kwasu glikolowego robiło co miało robić, z dotychczas stosowanych przeze mnie kremów z kwasami jedynie przy tym odczuwałam szczypanie i pieczenie skóry.
Więcej nie udało mi się zużyć, gdyż wciąż nie kontroluję paskudnego zwyczaju porzucania resztek kosmetyku na korzyść nowiutkiego następcy - może w lutym się za to zabiorę...

Na koniec z dumą prezentuję moje zakupy, może nie minimalistyczne ale skromne:


- 3 jednolitrowe butelki bezacetonowego zmywacza do paznokci - litr o zapachu pomarańczy, litr migdała i litr mango. Lubię kupować zmywacz raz a dobrze, na jakiś czas mi to wystarczy :).